Usłyszałam kolejny huk i kolejny. To było nie do wytrzymania, zupełna
dezorientacja przepływała przez moje myśli. Nie wiedziałam co oni tam
wyprawiają ale byłam pewna jednego, mogłam się założyć, że nie robili nic
pożytecznego dla świata a wręcz przeciwnie.
Jakieś dziesięć minut temu opuścił mnie Lion, nawet nie wiecie jaką
ulgę przeżyłam kiedy postanowił odpuścić i wyjść z mojego zamknięcia. To był
jak jakiś chory cud. No właśnie, ja potrzebowałam cudu w tej chwili. Tak
cholernie go potrzebowałam, chyba jak nigdy dotąd ale nie zbierało się na to
aby ten cud spadł mi z nieba. A sama nie mogłam sobie pomóc bo dobrze
wiedziałam, że do niczego się nie nadaje a już na pewno nie walki w wersji
fizycznej. No proszę was, zostałabym zabita w pierwszą sekundę tego pojednania.
Ja nawet porządnie nie potrafię zabić głupiego komara a co dopiero walczyć z
jakimś mężczyzną. Tylko bym się ośmieszyła, nawet kiedy o tym myślę to już mogę
stwierdzić, że się ośmieszam. Jestem durna bo nawet mądre myślenie mi nie
wychodzi.
Moje oczy uniosły się momentalnie ku górze kiedy usłyszałam, że ktoś
próbuje otworzyć metalowe drzwi które prowadziły do mojego małego więzienia w
którym się znajdowałam. Trochę się przeraziłam jeśli wiecie co znaczy to „trochę”
w moim słowniku. Trochę strasznie, tak brzmi lepiej nawet dla mojego sumienia.
Modliłam się w duchu aby moim odwiedzającym nie okazał się tak zwany „szef”
przerażał mnie sam fakt, że mógłby ponownie na mnie choćby nawet spojrzeć. Był
upiorny. Widać było na pierwszy rzut oka, że miał problemy z samokontrolą
zresztą tak jak Harry, ale Styles to był Styles a ten facet… przerażał mnie do
szpiku kości. Jeszcze po tym incydencie kiedy oberwałam od niego wielokrotnie i
to z niemiłosiernie potężną siłą. Do tego tak bezczelnie wyszarpał mnie z klubu
jak jakieś ścierwo. To było niemiłe ale on pewnie nie zdawał sobie sprawy co
takie słowo może oznaczać. Myślę, że ja też zawaliłam mówiąc, iż jestem życiową
partnerką Stylesa. Mogłam powiedzieć, że nie znam żadnego Harrego i po prostu
wyrwać się z ich objęć i uciec, mogłam? Mogłabym ale nie wiem czy bym potrafiła
a jest jednak między tym różnica. Nie było co gdybać, stało się i nie mogłam
tego odwrócić nie miałam mocy ani sprzętu aby cofnąć się w czasie a szkoda
ponieważ bardzo tego potrzebowałam.
Mężczyzna przy kości wszedł do ciemnego pomieszczenia w którym
aktualnie się znajdowałam. Zaświecił lampkę która ledwo co ukazywała jakieś
promienie. Wyglądał obleśnie. Biała koszulka na ramiączkach która opinała się
na jego ciele była pokryta jakimiś starymi plamami a także świeżymi z jedzenia,
również zauważyłam na niej po lewej stronie kilka dużych plam krwi. Jej krój
ukazywał jego grom tatuaży na ciele. Brak włosów na głowie, lekki wąsik pod
nosem i pedofilskie spojrzenie. Zaczął przerażać mnie fakt, że ten człowiek
znajdował się tuż przede mną. Przerażało mnie to, iż będę miała z nim
jakąkolwiek styczność. Po co tutaj przyszedł i czego chciał? Kto go przysłał?
Szef? Lion? Czy jakiś większy psychopata i bardziej bezduszny człowiek? jeśli
jeszcze taki istniał choć wcale by mnie to nie zdziwiło jeżeli znalazłby się
gorszy człowiek w ich gronie, bo każdy jeden był nie lepszy od drugiego. Oni wszyscy
po kolei byli popaprani, każdy na swój wyjątkowy sposób który budził we mnie
grozę.
-Złotko, czekają cię ciężkie minuty w moim towarzystwie.-zaśmiał się jakby
naprawdę wypowiedział jakiś chorobliwie śmieszny żart. Mnie wcale nie było do
śmiechu, miałam ochotę go opluć, wydrzeć się, skopać, pokazać nawet język i na
koniec zbesztać. Ale to byłam tylko ja, mogłam marzyć ale nic nie robić. Poza
tym byłam dziewczyną a on facetem i to bardzo dużym facetem. Czy ja byłam tak
bardzo dziwna? Myślę, że tak ale ten człowiek też zdecydowanie odstawał, oni
wszyscy odstawali w ten upiorny sposób który wywierał u mnie ogromną presje.
Mogłam ich pozabijać wszystkich ale tylko w swojej głowie, mogłam marzyć jak
podnoszę pistolet i strzelam każdemu prosto w głowię. Jo!
Co z tobą nie tak?
Co się dzieję do jasnej pały?
Stałam się inna. Zachowuje się jak osoba niepoczytalna. Moje myśli coraz
bardziej wskazywały na to, że wcale nie byłam lepsza od tych wszystkich
morderców, narkomanów, złodziei. Przesadzam, zdecydowanie przesadzam. –Spróbuję
wytrzymać.- jęknęłam dając mu w końcu tą odpowiedź ale nie miałam odwagi by na
niego spojrzeć. On zatem nic nie odpowiedział posyłając mi jedynie uśmiech
który przyprawiał mnie o wymioty. Byłam głodna, zmęczona i chciało mi się spać.
Dajcie mi wszyscy do cholery spokój. Moja głowa pękała od natłoku myśli, nic
nie mogłam zrozumieć, nic nie mogłam pojąć.
-Już jestem.-w drzwiach pojawił się kolejny mężczyzna, przynajmniej
wyglądał bardziej przyzwoicie niż ten obok mnie.
-Masz sprzęt?- zapytał otyły wpatrując się w tamtego. Jaki sprzęt? Po
co oni tu przyszli? Moje ciało zaczęło się trząść jeszcze bardziej kiedy
zauważyłam, że tamten kiwa głową a w ręce niesie jakąś czarną torbę. Zbliżyli
się do mnie z wyrysowanymi uśmiechami na twarzy. Szkoda, że ja nie miałam
takich powodów do radości no i szkoda, że nie wiedziałam co ci dwaj
zaplanowali.
-Mamy kilka zasad. Masz nie krzyczeć, nie prosić, nie wiercić się i nie
zawracać nam niczym dupy. Rozumiesz?- spoglądali na mnie oboje wyczekując
jakiejś odpowiedzi ale byłam zbyt przerażona aby wydobyć z siebie jakiekolwiek
słowo. Mój żołądek się ścisnął, czułam niemal flaki które się w nim wywracały z
całej tej plątaniny. Nigdy nie przeżywałam takiego horroru. Może to był tylko
sen? Jakaś ukryta kamera? Nagrywają ze mną film w roli głównej? Nie, to nie
było nic z tych rzeczy. Mój limit szczęścia w końcu musiał się kiedyś wyczerpać
i zamiast spokojnego, normalnego życia zafundować mi dni totalnego piekła. To
koszmar, istny koszmar któremu nie mogłam zapobiec.
Jak wszystko mogło runąć w tak krótkim czasie? Nie wiem. Wszyscy się na
mnie uwzięli.
Oboje przy mnie uklęknęli otwierając torbę pokrytą czernią. Próbowałam
dostrzec co się w niej znajduje ale słabe światło mi to uniemożliwiało. Od
teraz PECH to będzie moje drugie imię.
-To na dobry początek.- zaśmiał się mężczyzna któremu dałam nazwę
‘bardziej przyzwoity’ ta jego przyzwoitość zniknęła w moich oczach kiedy tylko
wycelował ściśniętą pięść w moją twarz. Oh, zabolało i to nawet bardzo czułam
jak moje siły i starania aby być twardą opadały z każdą sekundą. Bolała mnie
cała twarz, tak szatańsko bolała a ja nie mogłam nic z tym zrobić. Nie zdążyłam
nawet zareagować czy krzyknąć ponieważ poczułam na prawym policzku cięcie które
zadał mi grubszy facet. Widziałam, że trzyma w ręce jakiś ostry przedmiot który
coraz bardziej rozcinał mi skórę. Wydałam z siebie odgłos bólu. Ścisnął moją
twarz swoimi wielkimi, brudnymi paluchami naciągając skórę i robiąc kolejne
cięcie. Jęknęłam raz drugi. Poczułam na moim brzuchu takie samo uczucie
pieczenia. Po raz kolejny czułam się jak bezwartościowe gówno. Byłam gównem.
Zdecydowanie nim byłam. Zaczęli niszczyć nie tylko moją psychikę ale mój
wygląd. Zapewne wyglądałam obrzydliwie, posiniaczona twarz, cała zakrwawiona.
Nie chciałam o tym myśleć, nie chciałam ale obraz mojej gęby ciągle wracał
przed moje oczy. Okropność, brudna i widoczna okropność.
-Na dzisiaj koniec.-stwierdził jeden z mężczyzn kopiąc mnie w udo na co
cicho mruknęłam. Moja głowa była tak zdezorientowana, że nie wiedziałam nawet
który to powiedział czy nawet to uczynił. Nie kontaktowałam, ani moich ruchów
ani wzroku który przedstawiał jedynie zamazany obraz, nic nie kontrolowałam.
Czułam, że jedyne co znajduje się w tej klitce to moje ciało, a rozum?
Myśli? Słowa? Wszystko uciekło od tego piekła. Wszystko poszło w inną stronę
ale to też wyłącznie przez te piekło i w tym był problem. Byłam gdzie indziej,
poszarpana, popłakana, pobita i pozbawiona wszystkiego co kojarzyło mi się z
człowieczeństwem byłam nikim a zarazem niczym. Dosłownie.
Z perspektywy Harrego;
Nie mogłem wytrzymać tego napięcia które narastało we mnie coraz
bardziej z nieprzewidywalną prędkością której nie mogłem zapobiec. Zatracając
się w złości dodałem gazu tak aby się wyżyć, warkot silnika działał na mnie
kojąco ale nie tak, abym uspokoił się całkowicie bo do tego było mi daleko i to
stanowczo za daleko. Nikt nie potrafiłby zapanować nad tym co teraz czułem,
nikt nie potrafiłby mi pomóc. Chciałem dotrzeć w to cholerne miejsce jak
najszybciej. Jo, Nie była moją dziewczyną, nie była dla mnie nikim oprócz zabawki
ale kiedy ja sobie coś przywłaszczałem to nikt nie miał mi prawa tego
odbierać pod żadnym pozorem, to było moje i tylko moje. Ta wizja która
pojawiała się przed moimi oczyma, że Stiv to wszystko zaplanował sprawiała, iż
miałem ochotę udusić go gołymi rękami tak aby jego krew spływała mu z buzi,
oczu, nosa… ze wszystkiego i taki też był mój zamiar. Zabić go tak, że wszyscy zapamiętają
na zawsze to morderstwo.
Mój oddech stał się cięższy kiedy zdałem sobie sprawę, że prawie
dojeżdżamy na miejsce, ta podróż nie trwała dość długo ponieważ prędkość aut
jaką wymusiliśmy na jezdni była dość szybka, szybka to mało powiedziane.
Zaparkowałem na uboczu. To miejsce było jeszcze większym zadupiem niż nasze garaże,
dramat. Wysiadłem z auta wyciągając potrzebną broń zamknąłem drzwi z hukiem
pakują do kieszeni kluczyki. Nie czekałem nawet na chłopaków tylko od razu
skierowałem się przed siebie. Miałem wszystkich w dupie, chciałem tylko odebrać
to co moje i także dobić swojego, bo nie zamierzałem nikogo kto macał w tym
palce pozostawić przy życiu. Ze mną się nie zadziera. Ze Stylesem się nigdy nie
zadziera a Stiv najwidoczniej o tym zapomniał, czemu się dziwie bo kiedy tylko
zabiłem jego dziwkę to on przez jakiś czas unikał pobytu w tym mieście a teraz
znów tu wrócił i najwidoczniej mu się nudzi lub też pragnie jakiejś nieczystej gry
którą tak bardzo uwielbiałem, czyżby zemsta? Tylko nie wiem po co kurwa pakował
w to wszystko Jo. Przegiął ale jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy, a szkoda
bo jego śmierć będzie dość bolesna.
-Wejdę z Tobą od przodu a reszta tyłem.- powiadomił mnie James po czym
dorównał mi korku. Zauważyłem, iż Max, Oliver oraz Sam przyśpieszyli poszukując
tylnich drzwi, już po chwili znikli z pola mojego widzenia. Pokiwałem tylko
głową do Jamesa wrzucając do tylniej kieszeni małe granaty które były
tymczasowo zabezpieczone. Jedną broń włożyłem do połowy w bokserkach a drugą
trzymałem w dłoniach. Kiedy tylko dotarliśmy do drzwi wejściowych postanowiłem,
że nie będę się ukrywać tylko pokażę kto tu powinien się bać. James od razu to
zrozumiał kiedy tylko wycelowałem kopa w drzwi na co one od razu się otworzyły.
Moje nerwy coraz bardziej puszczały kiedy tylko zbliżałem się do słyszalnych mi
głosów. Dla mnie nie było pieprzenia się i litości, czysta rutyna. Weszliśmy do
zasyfionego pomieszczenia natykając się na bandę buraków siedzących przy
szklanym stole na jakiś starych kanapach zapijali się piwskiem i palili trawkę
grając w jakieś durne karty. Czułem, że miałem do czynienia z bandą istnych
idiotów. Co za jebane skurwysyny. Kiedy tylko podnieśli na mnie oczy nie było
mowy o jakimś gadaniu podniosłem natychmiastowo broń i zacząłem wypuszczać
ostro z niej pociski które lądowały na paskudnych gębach tych chujów.
Zauważyłem, że James też się nie pieprzy i pomaga mi w skończeniu tej roboty.
Wiedziałem, że Stiva nie była przy tym stoliku, jego bym nie zabił w tak
oczywisty sposób. Dla niego przygotuje coś lepszego, coś bardziej wyjątkowego. Kiedy zauważyłem, że wszystkie
ciała są w bez ruchu zdałem sobie sprawę, iż wszyscy są już po drugiej stronie
tego świata. Pewnie tam na dole, jak to pięknie brzmi. Mam nadzieję, że chociaż temperatura
będzie im odpowiadać może nie byli zbyt marudnymi chłopcami i wręcz odpowiada
im takie miejsce. A szczerze? Chuj mnie to obchodziło.
-Harry chodź!- zawołał mnie James krzywiąc brwi kiedy zobaczył, że jestem
w swoim transie zadowolenia iż, po raz kolejny pozbawiłem ludzi życia którzy
byli na nie zbyt bezwartościowi. Podążyłem za nim widząc, że kieruję się w
stronę jakiś metalowych drzwi, rdza się do nich dobierała ale widać, że były
nieskazitelnie silne. James kiwnął na nie głową próbując je jakoś otworzyć ale
nie dał rady, zaczęliśmy używać wspólnych sił ale nic z tego. Usłyszałem,
jakieś głośne kroki więc od razu obróciłem się w swoją prawą stronę
dostrzegając tam jakiegoś mężczyznę bez koszulki, całe jego ciało było pokryte
krwią a z ust nie schodził mu uśmiech, nie wahałem się długo po czym podniosłem
broń i wycelowałem w niego kilka pocisków. Upadł bezwładnie na ziemie a z jego
ciała spływało coraz więcej krwi.
-To był jakiś psychol.- odezwał się mój towarzysz przyglądając się całej
tej pieprzonej akcji.
-Wiesz, zdążyłem to zauważyć.- moja twarz nadal ukazywała zdezorientowanie.
Mam nadzieję, że Poolow wyjdzie z tego cała i nie miała żadnej styczności z
takimi pajacami jak ten przed chwilą. Szmery ucichły i właśnie wtedy
dosłyszałem cichutki szloch. Przyłożyłem ucho do drzwi przysłuchując się
płakaniu dziewczyny, to była Jo. Zdecydowanie ona. Nie mogłem się mylić
ponieważ już nie jeden raz się przy mnie rozryczała a te łkanie mogłem
rozpoznać po grubych latach. Nie zastanawiając się długo wyciągnąłem z tylniej
kieszeni nie wielki granat pozbawiając go ochrony, natychmiastowo podrzuciłem
go pod żelazne drzwi po czym dałem znak Jamesowi aby wiał póki może. Sam
schowałem się za pobliską ścianą. Kiedy tylko granat wybuchł wyłoniłem się z za
ściany odganiając z oczu rękoma pył brudu i szkód które wyrządziłem wybuchem
granatu. Takie piękne widoki. Powietrze się oczyściło więc zbliżyłem się do
drzwi próbując dostrzec w nich kogokolwiek. Zauważyłem po chwili Jo która
leżała na jakimś wiotkim, starym, zabrudzonym materacu który ledwo odżywał w
moich oczach. Była skulona, w takiej pozycji przypominała kulkę. Jej głowa nie uniosła
się ani na sekundę i wiedziałem też, że nie ma takiego zamiaru. Bała się jak
nigdy. Jej ciało drżało… kiedy próbowałem podejść w jej stronę głos kogoś kogo
tak bardzo nienawidziłem w końcu się ujawnił.
-Styles? Wiedziałem, że przyjdziesz. Jak miło cię znów widzieć.-zaśmiał
się szyderczo Stiv stojąc zaraz za mną. Usłyszałem jakieś strzały w tle. Dobrze
wiedziałem, że była to broń moich chłopaków która oddawała specyficzne strzały.
Pewnie mieli jakieś towarzystwo. Jeszcze raz spojrzałem w stronę Jo i dopiero
wtedy zauważyłem jej posiniaczone ręce, dojrzałem iż jej koszulka jej
zabarwiona czerwoną substancją. Krew.
-Co wyście jej kurwa zrobili?- splunąłem obracając ze wściekłością
swoje ciało w stronę tego zepsutego już gnojka.
-Nic specjalnego jak widzisz. Trochę tortur jej nie zaszkodziło, wiesz
Styles za dużo otwierała buzię w nieodpowiednim czasie. Szkoda tylko, że nie
zdążyłem włożyć jej tego do tej gęby.-wypowiedział te słowa klepiąc się po
rozporku.
-Ty chory kutasie.- ryknąłem zadając mu pierwszy cios. Z jego nosa
polało się sporo krwi a on tylko spojrzał na mnie wycierając ją dłonią. Na jego
twarzy nadal widniał uśmiech a ja chciałem go raz na zawsze zedrzeć. Tak, ten
cholerny uśmiech i jego właściciela. Zedrzeć go ze skóry. Jego postawa zaczęła
mnie irytować więc postanowiłem się dłużej z nim nie bawić bo to było cholernie
nudne, czego ja tak bardzo nienawidziłem. Po prostu stał tak obojętnie patrząc
na mnie nie jak na człowieka która mógł go zabić w każdej chwili i to mnie
najbardziej denerwowało. Podszedłem do niego bliżej zdając sobie sprawę, że nie
chcę tego tak zostawić, może i zgnije w piekle ale chciałem aby ten człowiek
też się tam znalazł i to już w tej sekundzie. Nie zastawiałem się dłużej i
dałem się ponieść emocjom obładowując go pięściami, gdy tylko jego ciało
znalazło się nie ziemi kopnąłem go kilka razy w żebra na co ten od razu się
skulił. Żadnych prób obrony? Co z nim było nie tak?
Do pokoju wbiegł Max z Samem a po chwili pojawił się też James z
Oliverem zaczęli spoglądać z dezaprobatą na obolałego Stiva. Nacisnąłem butem
na jego brzuch na co jego twarz momentalnie zrobiła się czerwona.
-Stary on jest prawie przećpany na śmierć. Patrz na jego ręce.-zadrwił
Max spoglądając na zwijającego się Stivena. Tak jak mi poradził podążyłem
wzrokiem wpatrując się w jego posiniaczone od igieł ręce. Same świeże ślady od
dawek. Co za ohydny człowiek. Wcześniej taki nie był, nie brał nic. Zszedł na
psy, dosłownie. Podniosłem broń ku górze celując mu w ramie. Prawie nie
zareagował na strzał pomijając mrużenie oczu i ciche dyszenie.
-Nie myśl sobie, że jak mnie zabijesz to twoja nowa zdzira będzie
bezpieczna. Jest tu dużo ludzi z którymi masz na pieńku.- zaśmiał się Stiv
wywołując u mnie kolejny zły napływ emocji.
-Żryj gruz po drugiej stronie skurwysynie.- to były moje ostatnie słowa
wypowiedziane do tego człowieka. Ostatnia kulka była wycelowana w jego czoło,
ostatni strzał i po nim. Nie żył. Leżał martwy w kałuży czerwonej cieczy. Byłem
tak zafascynowany zemstą na tym człowieku, że dopiero po chwili oprzytomniałem
zdając sobie sprawę, że Jo leży nadal w koncie prawie nie kontaktując z
rzeczywistością. Podbiegłem do niej masując delikatnie jej ramie.
-Ej, słońce wszystko jest już w porządku… -szepnąłem cicho ale
dziewczyna nadal nie reagowała. Była w szoku, roztrzaskana pomiędzy tym
wszystkim. – Kurwa Jo, spójrz na mnie.- byłem tak podirytowany, że podniosłem
na nią głos na co ona zadrgała kompletnie się nie kontrolując.
-Harry daj spokój jest w szoku, nie bądź dla niej skurwielem za dużo
dzisiaj przeszła.- skarcił mnie momentalnie Sam. Nie myślałem dłużej nad tym co
mam robić tylko wziąłem Poolow na ręce kierując się do wyjścia. Kiedy jej twarz
pokazała się światłu dziennemu zamarłem. Była cała zakrwawiona a cienkie nitki
ran oblegały jej policzki.
-Kochanie dasz rade, oboje damy…- powiedziałem cichutko w jej włosy i
usadowiłem ją na tylnim siedzeniu auta tak aby nie spadła.
*
Ten rozdział dedykuje wspaniałej @SylwiaCiaston
która już w piątek obchodzi swoje urodziny! Wszystkiego najlepszego kochanie!
Trzymam kciuki abyś spełniła swoje wszystkie marzenia.
________________________
Mam dla was złą wiadomość! Znów wyjeżdżam! Jeśli chcecie się dowiedzieć
co i jak to pytać: http://ask.fm/Patricila
Ps: Dziękuję za
tyle komentarzy pod ostatnim rozdziałem. Jesteście wielcy :)! Wasza opinia
motywuje mnie do dalszego pisania.